Miałem wczoraj okazję oglądnąć film pod modnym numerycznym tytułem "1408". W swej naiwności nie spodziewałem się, że można nakręcić horror - niebędący slasherem - a jednak skierowany do przygodnej publiczności, szukającej równie przygodnej rozrywki, o której zapomną być może jeszcze w trakcie seansu. Świat nasz jednak jest przebogaty i wszystko jest możliwe, oto więc jest i horror o duchach pozbawiony ducha.
Zarówno tematyka filmu jak i jego rodowód przynoszą na myśl nieśmiertelne "Lśnienie". Oba obrazy dotyczą mrocznych stron hotelarstwa, ich bohaterowie to pisarze - a to ostatnie jest jak wiadomo firmowym znakiem Stephena Kinga, który dostarczył materiału do stworzenia tych fabuł. Oczywiście w zestawieniu z potęgą tytułowaną "horrorem wszechczasów" poległby niejeden, ale "1408" nie potrafi po swoim jawnym wyzwaniu nawet stawić mu pola.
"1408" to numer przeklętego pokoju hotelowego (dający po wykonaniu prostej operacji matematycznej wynik... "13" *odgłos gromu*) w Nowym Jorku, który mógłby służyć jako ośrodek eutanazji, gdyż od początku minionego wieku życie w niewyjaśnionych okolicznościach zakończyło tam sporo ludzi - często w sposób pomysłowy. Dlatego też oświecony hotelarz, którego pochodzenie wywodzić można z Czarnego Lądu (kolejny łącznik z "Lśnieniem") decyduje się zamknąć pokój dla gości, by uniknąć - jak sam twierdzi - konieczności sprzątania po kolejnych makabrycznych wydarzeniach. Obaw przed złym pokojem nie ma natomiast autor popularnych inaczej książek o duchach - grany przez Johna Cusacka. Rychło też przychodzi mu zostać więźniem pokoju.
Pokój nr 1408 jest młodszym bratem hotelu z "Lśnienia". Widząc jaki sukces odniósł duży brat, zapragnął mu dorównać, czego też usiłuje dokonać z prawdziwie dziecięcą nieporadnością i nadużywaniem środków oddanych mu do dyspozycji (w czym trudno jednak odmówić mu pasji). Kiedy to górski hotel potrafił odpowiednio wykorzystać fakt odosobnienia, stopniować napięcie, pozostając przy tym oszczędnym w środkach i pozwalając swoim ofiarom popaść w szaleństwo, pokojowi 1408 brakuje cierpliwości. Ma on do dyspozycji daleko mniej czasu, więc by zniszczyć umysł Johna Cusacka pokój przeprowadza frontalny atak wszystkim co ma do dyspozycji, nie siląc się na jakąkolwiek subtelność. Fala za falą gościa hotelowego napadają zjawiska paranormalne - od wrednych ram okiennych, poprzez wrzątek z kranu, po coraz to cięższe jednostki. Wśród nich morderca z nożem, który znika, mumia w kanałach wentylacyjnych, wizje samobójców-poprzedników, ruchome ściany, wreszcie sztorm (!). Wobec tak oczywistych starań obłęd Cusacka staje sie po prostu drobną kurtuazją, z której ten jednak szybko rezygnuje, gdy pokój za bardzo wczuje się w rolę. Nic dziwnego, że taka mieszanka domagała się zakończenia w stylu klasycznego kina akcji. Widz nie zawiedzie się tutaj, gdyż rzeczywiście "1408" kończy się formą "badass", co jednak pasuje do konwencji filmu. Choć już z udanym horrorem - podobnie jak cała ta wyliczanka - nie ma wiele wspólnego.
Ratunku, ten pokój nie wie co robi. |
Prawdą jest, że młodszy brat miał tu pod górkę - nie tylko pozostając w cieniu "Lśnienia". Fabuła dała mu tylko jedną noc na udowodnienie swej potęgi, gdy starszy miał całą zimę. Starszy dysponował przerażającym efektem odcięcia od świata, młodszy musi silić się na uzyskanie stanu odosobnienia dla swych ofiar w centrum Nowego Jorku. Wreszcie Nicholson wraz z rodziną to nie pojedynczy Cusack z problemami. W "Lśnieniu" nieco dziwne dziecko z eteryczną matką o rusałkowatej urodzie - w "1408" zlały się w jedną postać córki pisarza, która to jednak - znów - nie jest tym, czego wymagałby horror. Może, gdyby odciąć się tu od dziedzictwa "Lśnienia" i zrobić z "1408" film stricte akcji? Czołganie się po wentylacji, pojedynki ze zjawami, wybuchy i inne bombastyczne elementy sugerują pójście w tym właśnie kierunku...
"1408" jest ciekawostką, którą można zobaczyć - głównie jako eksponat wystawy "Na co nam przyszło" - w celu porównania z "Lśnieniem", do którego film wprost się odnosi. Jednakże, choć obraz ponosi klęskę w budowie napięcia, tworzeniu uczucia osaczenia i odosobnienia, a nawet w straszeniu widza efektami typu "BU! spadnij z krzesła", nie jest on filmem, o którym z czystym sumieniem można powiedzieć - zły. Pomimo tego, że nie udało się mu osiągnąć postawionych sobie w czasie tworzenia celów, efekt końcowy nie jest przeciwieństwem sukcesu, a zaledwie jego brakiem. To paradoksalnie jest film nieudany, który jednak nie osiągnął dna i trwa w stanie zawieszenia, przez co pewnie znajdą się i tacy, którzy wakacyjną porą, nie mogąc natrafić na nic innego w TV, oglądną i to. Film przeminie, nie pozostawiając po sobie zgoła nic - w tym jednak i negatywnych emocji i uczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz