sobota, 29 września 2012

Cztery wieki


Jan Matejko, "Carowie Szujscy na Sejmie Warszawskim"
Ostatnio na mieście będąc miałem szczęście dojrzeć plakat imprezy historycznej "Hołd ruski". Rekonstrukcja historyczna z zawsze ciekawych dziejów wieku XVII - tym razem trochę wcześniejszych niźli "Ogniem i Mieczem", bo z samych tegoż stulecia początków. 1610 - bitwa pod Kłuszynem, 1612 - zajęcie Moskwy... Dodatkowo blisko - na krakowskim Starym Mieście. Całość wpisana została w odbywające się w Niepołomicach dni "Pól Chwały". Cóż, i pięknemu miastu Krakowowi coś czasem przyjdzie uszczknąć od pięknego miasta Niepołomic.

Krótko po godzinie jedenastej pod kościołem św. Wojciecha na Rynku zebrali się dzielni rekonstruktorzy płci obojga, po czym miało miejsce wezwanie do wojska. W sumie przybyło coś pod setkę żołnierzy - piechota nasza oraz najemna, pospolite ruszenie, spieszona (niestety) husaria... Przedstawiono też hetmana Żółkiewskiego oraz wygłoszono komentarz historyczny, który niestety był zupełnie niesłyszalny ze względu na problemy techniczne rozrywające mikrofon od środka. Szczęśliwie, zarówno hetman, jak i dowódca wojsk najemnych nie mieli podobnych kłopotów.

"- Kiedy postój?
- Gdzie jest wino?"


Następnie wyprawa ruszyła ulicą Grodzką, z dźwiękiem bębnów i okrzykami bojowymi, tworząc piękny pochód, powiększony dodatkowo przez "cywilnych" obserwatorów. Kolejnym przystankiem był plac Marii Magdaleny - tutaj można było podziwiać musztrę, zwłaszcza najemników, w otoczeniu których zrządzeniem losu lądowałem najczęściej. Po drugiej stronie "obozu" pospolite ruszenie pojedynkowało się między sobą, a trwało to aż do przemarszu na plac pod kościołem św. Idziego.

"- W dyby Tatarzyna! Bo najgłośniej krzyczał!
- Toć i nie szkoda, bo bisurmanin!
- Jakże to? Odbijemy!
- Stać! Łaska hetmańska!"


Tutaj rozegrały się sceny ruchawek w obozie. Domagano się postoju, żołdu i wszystkiego, co stanowić mogło dobry powód do bitki. Nie obyło się bez ingerencji karzącej ręki sprawiedliwości, która objawiła się zakuciem Tatara w dyby. Kara nie była ani długa, ani też dotkliwa - hetman zdecydował się na okazanie łaski (być może wobec pomruków jakie przeszły przez towarzystwo szlacheckie). Podobnego szczęścia nie miał niestety jeden z najemników, ale też i nie bardzo żałowano rozstrzelanego (salwą pierwszą i dobitką). Wojsko ruszyło w stronę bulwarów wiślanych.

"- Zabić draba, więcej żołdu dla nas będzie!"


" - Co z żołdem?
- My nie mamy, to i tym bardziej dla pludraków nie będzie. Ani dziś, ani jutro."


Skrawek bulwarów, który widział już nieraz Jarmark Świętojański tym razem stał się sceną, na której pokazano bitwę pod Kłuszynem. Wedle słów narratora, które dało się wyrozumieć pomimo stałych problemów z mikrofonem, śmiesznie małe siły polskie stanęły naprzeciw wielokrotnie liczniejszych sił rosyjskich. Carowie rozbawieni garstką przeciwników przystąpili do bitwy. Niedługo potem uciekali zostawiając za sobą w pośpiechu cały dobytek, licząc (słusznie), że pogoń zatrzyma się, by pozbierać skarby.

W bitwie podziwiać można było kilkakrotne starcia wojsk naszych i rosyjskich, wśród huku i dymu. Całość zakończył hołd carów Szujskich złożony w Warszawie przed królem Zygmuntem.

Ostatnim punktem programu był krótki komentarz niezastąpionego profesora Andrzeja Nowaka. Niestety! Prawie nic nie dane mi było usłyszeć (znów zepsuty mikrofon, wspomagany wysiłkiem gadatliwego tłumu), z ciekawostek dorozumiałem się jeno, że w skutek wyprawy odzyskano ziemię smoleńską utraconą na rzecz Rosji sto lat wcześniej oraz, że hołd carów był hołdem honorowym - państwo zajechali gdzie trzeba karetą etc. etc.  Ergo - do książek, bo tam jeszcze więcej klimatu i odpowiedzi (zanim co poniektórzy zaczną zadawać pytania o poprawność polityczną)!



Poniżej seria zdjęć, które wykonałem podczas imprezy. Bez celowania, bo na zdychającej baterii (ale starczyła... na styk!).

Pod kościołem św. Wojciecha

Wymarsz z Rynku
Ulicą Grodzką

Narrator i Hetman
(w tle zaawansowany technologicznie szlachcic)

Husarze na placu Marii Magdaleny.


Najemni

Przy kościele św. Idziego


W dyby!

W dybach!

















Hołd carów Szujskich (i tyle ich widzieli - a przynajmniej ja)


"- Idziemy szykiem "bezład".
- To nam wychodzi najlepiej!
- Formacja "rój"!"



Umbrella, straciłaś przyjaciela


Słownik zaliczony. Hasło: "retrybucja". Status: nie znaleziono. Wdrażam protokół internetowy. Wikipedia: odnaleziono. Znaczenie: sprawiedliwa kara. Status: jestem odrobinę mądrzejszy ( i ty też - o ile nie sam wcześniej nie sprawdziłeś).


Filmy z serii "Resident Evil" to jest coś. Milla Jovovich, zombie, takie klimaty. Było bardzo fajnie. Jedynka, dwójka, trójka, czwórka... Nawet jeśli ktoś się oburzał nad mniemaną "durnotom" tu i ówdzie - wszystko to było wpisane w formułę filmów. I tak świetnie działało! Inna ważna rzecz - ruchome obrazki z "Residenta" nie poszły drogą gier z tejże serii, które (choć zawsze grywalne) poczęły uskuteczniać najdebilniejsze z debilnych konceptów, odchodząc niestety od tego, co w cyklu najlepsze - tj. klasycznych, snujących się żywych trupów i Wielkiej Złej Korporacji Umbrella. Kiedy w grach pojawiły się "pasożyty Las Plagas", twórcy filmu po prostu przenieśli akcję do Las Vegas. I jest to najbardziej trafny komentarz do poczynań gierorobów. A teraz - jak mawia Papcio Chmiel: "WTEM!"...

Krótko: wszystkie chore pomysły z gier znalazły swoje miejsce w najnowszym filmie pt. "Resident Evil: Retrybucja". Wsadzono je do tajnego laboratorium Umbrelli na Kamczatce - dosłownie i w przenośni na końcu świata. Las Plagas (tu w sowieckich kostiumach!). Fioletowa Power Ranger Jill Valentine z jej pajączkiem na piersiach (nieszczere gratulacje za wiernie odtworzony dyskotekowy kostium z growego RE5!). Umbrella to też już coś innego. Jednocześnie pozbyto się klasycznych trupich wolnochodów, zastępując je biegającymi zombie. C'est horrible! Zawsze ceniłem sobie dobre romerowskie zombie - "biegacze" udają się twórcom dużo rzadziej. Wyjątkiem jest tu np. remake "Świtu żywych trupów" autorstwa Snydera... I co? I w nowym RE mamy scenę tak mocno nawiązującą do tegoż dzieła, że właściwie przyklejoną do jego pleców. W sumie nie jest to problem - scena pojawienia się zombie na przedmieściach jest całkiem udana. Ale szybko się kończy.

Cały film składa się z kilkunastu scen strzelanin wielce luźno połączonych nitką szczątkowej linii głównej - Alice musi się wydostać z bazy wroga. Wbrew cynikom nie jest to opis typowego kina akcji. Nawet jeśli ktoś nie przepada (lub snobuje się na takiego) za kinem "zabili-go-i-uciekł", powinien wiedzieć, że w każdym gatunku są filmy realizujące swoją formułę dobrze lub źle. Akurat nowy RE ogląda się - w przeciwieństwie do czterech poprzednich - źle. Już "prolog" w postaci puszczonego "od tyłu" epilogu poprzedniej części to zwyczajnie teledyskowy montaż i puste efekciarstwo. Przez "puste" rozumiem tu "bezsensowne", czyli nie służące niczemu, nawet podziwianiu tejże kanonady. W filmie akcji nie wystarczy po prostu postawić naprzeciwko siebie dwóch lub więcej stron i kazać im strzelać.

Kolejny problem - aktorzy. Przenieśmy się w czasie i przestrzeni do grodzkiego Składu Tanich Książek. Pracują tam ludzie wykształceni, prowadzący często naprawdę ciekawe rozmowy (głośne i wyraźne - nie żebym podsłuchiwał). Pamiętam jak dwóch gości dyskutowało tam o Milli Jovovich właśnie. Że fajnie strzela sobie w "Resident Evil". Ale jeden z nich dodał, że przecież to nie jest aktorka jeno od takich ról - że wystarczy wspomnieć "Joannę d'Arc" z nią  w roli głównej (ostatnio trudno dostępny film). I rzeczywiście! Zawsze lubiłem Millę J. i wiedziałem, że co jak co, ale swoje odegrać potrafi. Szkoda tylko, że w nowym RE zdolności aktorskie jej, jak i Michelle Rodriguez i paru innych znanych stąd i stamtąd, smutnie kontrastują z tym, co pokazują nam np. Sienna Guillory (Jill Valentine), Johan Urb (Leon S. Kennedy) czy Bingbing Li (Ada Wong). Nawiasem: Ady Wong też nie było we wcześniejszych częściach filmu. Nie znaliśmy dobra jej nieobecności, póki nam go nie odebrano.



Cóż więc pozostaje? Nadzieja, której sztandarem łopoce Albert "Johnny Bravo" Wesker. Powstrzymując się od spoilerów powiem tylko, że Wesker pojawia się na samym końcu filmu, zwiastując nam naprawdę widowiskową "ostateczną rozgrywkę". Oby udało się ją nakręcić. I oby była lepsza niż to, co właśnie zobaczyłem.

Podsumowując: "Resident Evil: Retrybucja" to film łącznikowy pomiędzy poszczególnymi częściami. Dodatkowo niezbyt dobry - polecić go można tylko fanom, a i to raczej po uprzednim zastanowieniu. W każdym razie czekam na następną część. W przypadku gier z "Residenta" kolejny epizod ma być powrotem do sprawdzonej klasyki. A jak będzie w kinie?


P.S. Film był tylko w 3D. Nie lubię płacić dodatkowo za coś czego wcale nie chcę. Następnym razem, gdy coś będzie tylko w "cudownym trójwymiarze" to chyba poczekam z rok, aż wejdzie do telewizora.