sobota, 24 września 2011

"V jak Vendetta" idzie w politykę

Ach, lata osiemdziesiąte. Ważny czas w historii komiksu. To tej dekady sięgają początki tylu znanych i uznanych dzieł... "Strażnicy", "Powrót Mrocznego Rycerza", "V jak Vendetta"... To już blisko trzydzieści lat - pokolenie. Nie, nie zamierzam określać tu jakiegoś komiksu jako wydarzenia pokoleniowego - to nie ta skala. Z perspektywy czasu trudno natomiast odmówić pewnym albumom* określonej siły wpływu na współczesną popkulturę. Tak, tu jest miejsce w sam raz dla komiksu. Weźmy na ten przykład "Vendettę", której elementy zagościły wśród ludu. Rewelacyjnie zaprojektowana maska, znane logo w anarchistycznym stylu, no i właśnie sam - tak modny zwłaszcza wśród młodzieży - anarchizm w wydaniu postaci, którą można polubić, bohatera... a może raczej antybohatera? Maska, symbol - tak to wszystko świetne, ale to tylko elementy, przykrycie dla tego czym naprawdę postać przedstawiająca się jako V jest i co sobą prezentuje.

V walczy z totalitarnym reżimem na Wyspach Brytyjskich. Czytelnik widzi, że źle się dzieje w Zjednoczonym Królestwie. To fakt, z którym nie sposób się nie zgodzić. V natomiast sprzeciwia się złu. Czy jednak już to czyni go dobrym? Postacią pozytywną? Mechanizm "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem" to model, funkcjonujący w określonych warunkach, a nie wyznacznik wartości moralnej. Zarówno w życiu jak i w fikcji, nie każdy konflikt musi przechodzić na linii dobrzy-źli. Zaznaczywszy to, możemy przejść dalej.

Walcząc z systemem politycznym w jaki wpędziło się komiksowe społeczeństwo, V projektuje już obraz świata w jaki chciałby wprowadzić ludzkość. Treść wypowiedzi V w tej mierze jest jasna i klarowna. Wolność. Nie, no piękny cel dla politycznego przedsięwzięcia. Nasz bohater źródło wolności widzi zaś w anarchii, a środkiem do osiągnięcia anarchii ogłasza rewolucję. Wolność, Anarchia, Rewolucja. Z poglądami głoszonymi przez V łączy się kilka ciekawych problemów.

1) V zamierza przeprowadzić rewolucję, która da wszystkim wolność - poprzez anarchię. Postulowana tu wolność jest wzięciem odpowiedzialności za samego siebie - "to be your own boss". Przecież jednak bycie sobie samemu szefem nie oznacza automatycznie podążania za V w stronę anarchii. Paradoksalnie, władza jaką człowiek ma nad sobą samym pozwala mu także na dobrowolne przekazanie części tejże władzy komuś innemu. W interesującym nas kontekście tym "innym" jest państwo. V zbywa kwestię stojąc na tle obrazów Hitlera, Stalina, Mussoliniego - uznając a priori każdą formę państwa za aparat przymusu (zgodnie z prawdą) i zbrodniczy system (co jest już fałszem). Czymże jednak jest podążenie za przywódcą, za V, jak nie inną formą tego samego zjawiska wyzbycia się części wolności (zjawisko samo w sobie nie jest złe - idzie mi jedynie o wykazanie mechanicznego podobieństwa).

Warto tu za "Historią doktryn politycznych i prawnych" przytoczyć koncepcję państwa jako instytucji powołanej dla szerszego realizowania możliwości człowieka (a więc poszerzenia jego wolności). Thomas Hobbes[1] nakreślił następujący obraz: przedpaństwowy stan natury był czasem, w którym człowiek - wedle Hobbesa naturalny egoista - żył w stanie "jak gdyby każdy był w wojnie z każdym innym" (oczywiście Hobbes nie mógł być pewien, iż stan taki istniał historycznie - choć napływające ówczesne informacje o ludach Ameryki nie przeczyły tym założeniom). Człowiek targany namiętnościami jest jednak istotą obdarzoną rozumem, co odróżnia go od zwierząt. Powodowany rozumem instynkt samozachowawczy nakłania człowieka do życia w pokoju oraz do "rezygnacji z naturalnej swobody na rzecz innych ludzi". Stan przedpaństwowy - stan aktualnego lub potencjalnego konfliktu - czynił jednak niemożliwym efektywne stosowanie tychże darów rozumu - gdyż panowała w nim "subiektywna wolność naturalna", która z konieczności zapewnienia sobie przetrwania "dawała człowiekowi prawo do każdej rzeczy, nawet do ciała drugiego człowieka". Brak sankcji zdolnych wyegzekwować prawo - także natury - w stanie przedpaństwowym sprawiał, że rozum ludzki nie mógł wyjść ponad namiętności - "ugody bez miecza są tylko słowami i nie mają mocy, by dać człowiekowi bezpieczeństwo". Według Hobbesa jednak ludzie, poprzez czynny akt woli (!) zawiązali umowę społeczną - "daję upoważnienie i przekazuję moje uprawnienia do rządzenia moją osobą temu człowiekowi albo temu zgromadzeniu, pod tym warunkiem, że i Ty przekażesz mu swoje uprawnienia i upoważnisz go do wszystkich jego działań w sposób podobny". Tak powstały aparat państwowy Hobbes uznawał za absolutnego władcę jednostek. Jednak zaznaczał granicę posłuszeństwa wobec władzy: "Zobowiązanie poddanych w stosunku do suwerena trwa tak długo i nie dłużej niż trwa moc, dzięki której jest on zdolny ich ochraniać" - czyli do momentu, do kiedy władza jest w stanie wypełniać cel umowy.

Inny filozof, John Locke[2], uznawał, że zakładany stan natury nie wyglądał aż tak czarno jak w obrazie Hobbesa. Człowiek - istota rozumna - od początku miał podporządkowywać się prawu natury, poznawanemu dzięki rozumowi właśnie. Choć jednak taki stan natury dysponował ładem moralnym, pozostawał stanem niepewności (bo jak np. człowiek ma zawsze w sobie godzić ideały człowieczeństwa z własnymi potrzebami, na domiar jeszcze będąc sędzią we własnej sprawie?). Ludzie zdecydowali się więc na utworzenie rządu przede wszystkim z konieczności karania przestępców. Umowa społeczna według Locke'a była dwuczęściowa - ludzie najpierw powołali społeczeństwo, które to z kolei powołało państwo. Umowa tejże konstrukcji wzmocniła prawa ludzi - zabezpieczyła bowiem ich życie, wolność i własność. Ponadto władzy państwowej w tym modelu nie wolno było wkraczać do sfery prywatnej, religijnej, kulturalnej i społecznej (jakże inaczej niż dziś). Wobec władzy nadużywającej zaufania społecznego nie negował zasadności buntu, radził jednak wystrzegać się pochopności takiego czynu, związanego nierozerwalnie z zamętem. Niebezpieczeństwo tyranii proponował zwalczyć poprzez zawczasu odpowiednie zorganizowanie rządu (postulował też własny model podziału władz).

Nie wszystkich może przekonywać strona "opowieści" zawarta w koncepcjach Umowy Społecznej. Warto jednak w takim razie skupić się na założeniach modelowych dotyczących instytucji państwa w ogólności, zawartych w tychże koncepcjach - jego celach, legitymizacji, roli wśród ludzi. Warto, zanim ludzki twór tak powszechny i o tak wielkim wkładzie w rozwój ludzkości uzna się za zło, pomyłkę i aberrację.

Wracając do "Vendetty". Państwo przedstawione w komiksie jest totalitarne, co w oczywisty sposób ma na celu budowę kontrastu i tym łatwiejsze uzasadnienie anarchistycznych postulatów V. Wpadanie jednak w pułapkę dualizmu "totalitaryzm (państwo) - anarchizm (wolność)" ma jednak jeszcze mniej zasadności niż rozróżnianie "naziści (źli) - komuniści (dobrzy)" w II wojnie światowej. V przedstawia słuszną postawę podejmowania odpowiedzialności za samego siebie jako przeciwstawną wobec tworzenia struktur państwowych. Tymczasem jednak to właśnie uświadomienie sobie własnego znaczenia i przyjęcie na siebie odpowiedzialności za los swój i innych leżą u podstaw każdego organizmu państwowego. Problem zawsze leży nie w państwie jako takim, a w tym jakie państwo obywatele sobie tworzą ("jak sobie pościelesz..."). Słusznym jest więc głoszenie "be your own boss", jednak już wiązanie tego hasła z nakazem podążania za ideami V stawia go na równi z innymi tyranami - ponieważ odmawia ludziom rozumu, zdolności do samodzielnej refleksji.

2) Po obdarzeniu ludzi wolnością, V pragnie poprowadzić ich drogą anarchii. Anarchizm[3] nie jest założeniem jednolitym, istnieją różne jego formy. Można jednak przyjąć, że anarchizm jako taki neguje zasadność istnienia państwa. Anarchiści uznają, że wspomniany wyżej autorytet wymierzający sankcje jest niepotrzebny - wręcz zły - ponieważ to władza jest źródłem wszelkiej przemocy, ludzie zaś z natury dążą do współpracy i niechętni są konfrontacjom. Powiedziano, że anarchizm nie jest ruchem jednorodnym - przewiduje np. osiągnięcie upragnionego stanu drogą rewolucji, lub też tę rewolucje potępia. V oczywiście jest zwolennikiem pierwszej opcji. Nie zgodziłby sie z nim Pierre Proudhon, który wybierając drogę reform głosił, że zniesienie państwa w drodze rewolucji jest niemożliwe, gdyż takie np. przejęcie władzy przez robotników w rzeczywistości wymagałoby ustanowienia właśnie silnej władzy (dyktatura proletariatu). V dużo wyżej zdaje się cenić poglądy Michaiła Bakunina, który z rewolucji czynił niezbędny element przejścia do stanu bezpaństwowego. "Zawodowi rewolucjoniści" mieliby poderwać masy do obalenia władzy, zawczasu stosując terroryzm i inne środki przybliżające wybuch wśród ludu - społeczeństwo musiałoby być doprowadzone do ostateczności, by podjąć rewolucyjny bój. Bakunin uznawał za niepotrzebne zarówno państwo jak i prawo, które jako nierozerwalnie związane ze sobą, wspólnie miałyby też zginąć. Wizję przyszłego społeczeństwa bezpaństwowego Bakunin oparł na własnych wyobrażeniach (koncepcje marzycieli w polityce są szczególnie niebezpieczne). Według niego przyszłe społeczeństwo, będące w przeciwieństwie do państwa tworem natury, będzie oparte na naturalnej ludzkiej solidarności i woli kooperacji. Tym samym Bakunin (podobnie jak i Kropotkin) przeczą hipotezie Hobbesa o stanie przedpaństwowym jako wiecznej wojnie każdego z każdym. O ile jednak założenia Hobbesa odnośnie stanu natury były jedynie punktem wyjścia dla konstrukcji istotnego modelu umowy społecznej i państwa, o tyle u anarchistów stanowią cel. Mówiąc wprost - uzyskanie hipotetycznego stanu sprzed powstania państwa, stanu o którym nie wiadomo czy kiedykolwiek w historii istniał, traktują oni jako pewnik.

Najprościej jest tu przytoczyć odpowiedni fragment z książki Bocheńskiego pt. "Sto zabobonów":

"ANARCHIZM. (...) Anarchia to wyraz grecki, oznaczający ustrój - albo raczej rozstrój - w którym nie ma żadnego przymusu, a więc i autorytetu* deontycznego sankcji. Anarchia jest oczywistym zabobonem, przynajmniej jeśli odnosi się do społeczeństw złożonych. W ciągu 5000 lat dziejów ludzkości nie jest znany ani jeden wypadek, w którym anarchia nie byłaby połączona z ogromną masą niesprawiedliwości, mordów itp. i z szybkim upadkiem społeczeństwa. Można wiec być anarchistą tylko pod warunkiem, że się zakłada inny jeszcze zabobon, a mianowicie wierzenie w postęp*. 
Warto zauważyć, że zwolennicy anarchizmu nie zawsze przeczą konieczności wszelkiego autorytetu, ale tylko autorytetu sankcji. Wydaje się im, że dobrowolnie uznany autorytet powinien wystarczyć i że ludzie mu się poddadzą, nawet gdy żadna sankcja im nie grozi. (...) Wiadomo bowiem, że w każdym społeczeństwie bez wyjątku jest pewien odsetek jednostek niekarnych względnie zbrodniczych, nie poddających się woli większości. W naszych czasach jest to jeszcze bardziej oczywiste niż dawniej. 
Przyczyną rozpowszechnienia tego zabobonu jest odczuwanie istniejącego porządku i panującej władzy jako niesprawiedliwych, co w wielu wypadkach może być słuszne. Ale anarchizm nie jest lekarstwem na to zło, bo prowadzi zwykle do większych nieszczęść, niż te, od których chciałby ludzi uwolnić (...)"[4]

Tak więc, V wprowadzając anarchię w imię wolności nie liczy się absolutnie ani z ludźmi, którzy tak rozumianej wolności nie pragną ("nie ma wolności dla wrogów wolności"...) ani ze zdrowym rozsądkiem, który każe zwrócić uwagę na niejednolitość ideową każdego społeczeństwa. Wprowadza tu przymus rewolucyjny.

3) Jako drogę do osiągnięcia postawionych sobie celów V wybiera rewolucję. Zgodnie z wytycznymi Bakunina pogarsza sytuację w totalitarnym państwie, by przyspieszyć wybuch niepokojów. Osiąga przy tym postawiony przez Hobbesa warunek zakończenia umowy społecznej - państwo przestaje zapewniać bezpieczeństwo. Przejawia przy tym szczególne myślenie życzeniowe - stawia się w roli przewodnika narodu...pardon, w anarchistycznej terminologii będzie to oczywiście "społeczeństwo", przewodnika, za którym mają pójść masy, w jego mniemaniu teraz już obdarzone wolnością i poczuciem samoodpowiedzialności, jakoby gotowe do zaprowadzenia systemu anarchistycznego. Jednak system ten, jak wspomniano negujący zasadność sankcji, z oczywistych względów nie jest w stanie zaistnieć, zwłaszcza biorąc pod uwagę naturalną skłonność człowieka do istnienia w zbiorowości, a w tejże zbiorowości ustanawiania hierarchicznych struktur. Struktury takie nie są z kolei w stanie istnieć bez prawa, choćby było to jedynie prymitywne prawo silniejszego, samca alfa. Trudno uznać, że społeczeństwo, zwłaszcza rozwinięte, zechciałoby świadomie dążyć do osiągnięcia takiego właśnie "porządku".  Społeczeństwo poderwane jest tu jednak do działania w drodze rewolucji. Rewolucja ta jest przede wszystkim rewolucją "przeciw", a nie rewolucją "dla" - przeciw systemowi totalitarnemu, a nie dla zaprowadzenia anarchii. Zaryzykuję stwierdzenia, że każda duża rewolucja była przede wszystkim rewolucją "przeciw", gdy zaś rewolucje "dla" nie były w stanie zebrać mas. V uruchamia więc dla realizacji swoich celów słabo zjednoczony ruch społeczny - którego wolę będzie musiał nagiąć chcąc wprowadzić na ich bagnetach swoje ideały. Cel uświęca środki. Tyle tytułem rewolucji.

Słowem podsumowania, ciekawym faktem jest, że V nie jest w stanie obronić swoich poglądów w sposób rozumowy. Nie stosuje tu "ewangelizacji" - nie wykłada swoich przekonań, nie uzasadnia ich próbując przekonać ewentualnych rozmówców do własnych racji, zostawiając im wolny wybór w ocenie przedstawionych poglądów. Według V Evey musi dostąpić oświecenia - co oznacza tu przeprowadzenie prania mózgu (by mogła się wyzwolić - dość "sekciarskie" podejście jak na...działacza politycznego). Policjant nie może zrozumieć V... dopóki nie zażyje LSD. Bardzo profesjonalne. Jest to o tyle dziwne, że V jako funkcjonujący w fikcyjnym świecie miał okazję bardzo konkretnego wyłożenia swoich racji w bardzo sprzyjającym środowisku nakreślonym mu przez autora. Czyżby była to rysa na legendzie "Vendetty", czy też poglądy te są niemożliwe do uzasadnienia?

Można powiedzieć, że właściwie nie ma sensu roznosić się tak nad polityczną stroną "V jak Vendetta". Można. Ale nie sposób stwierdzić, że komiks politycznej strony nie posiada - a skoro ma taką (i to dosyć rozbudowaną) to dobrze jest jej się przyjrzeć. Tym bardziej, że sporo osób zauroczonych jest maską, logiem, hasłami... To tylko popkultura, ale i aż popkultura. Tłumy chodzą w modnych koszulkach z twarzą Che Guevary, przyznając się w ten sposób do jego osoby, wyrażając uznanie... i nic o nim nie wiedząc. A zawsze trzeba pamiętać, że idee mają konsekwencje.


*wprawdzie popularności "V jak Vendetta" dostarczył także film, jednak obraz w nim - co przyznaje sam Alan Moore - jest mocno stonowany, dlatego też skupiłem się przede wszystkim na wizji zawartej w komiksie.

Korzystałem z następujących:
-"V for Vendetta";
-"Historia doktryn politycznych i prawnych", K. Chojnicka, H, Olszewski;
-"Sto zabobonów", J. Bocheński;
-odpowiednie przedmioty na uniwersytecie;











[1]Informacje i cytaty za:  "Epigon doktryny absoulutyzmu: Hobbes" [w:] "Historia doktryn politycznych i prawnych" K. Chojnicka i H. Olszewski;
[2] Informacje i cytaty za:  "Liberalizm polityczny: Locke" [w:] "Historia doktryn politycznych i prawnych" K. Chojnicka i H. Olszewski;
[3] Informacje i cytaty za:  "Anarchizm", "Anarchoindywidualizm: Proundhon", "Anarchizm gminny: Bakunin", "Anarchokomunizm: Kropotkin" [w:] "Historia doktryn politycznych i prawnych" K. Chojnicka i H. Olszewski;
[4] "Anarchizm" [w:] "Sto zabobonów", J. Bocheński;

piątek, 9 września 2011

Trylogia: Potop


Było "Ogniem i Mieczem", jest i "Potop" - entuzjastyczne podejście P.T. sprawiło mi sporo niekłamanej radości, a prośba o ozdobienie kolejnych części zaowocowała w formie widocznej poniżej. Naprawdę przyjemnie jest komuś pomagać uzupełniać domową biblioteczkę! I tym razem oparłem się na źródłach i klasycznych dziełach (portret Czarnieckiego wisi w Sukiennicach - i tam dopiero robi piorunujące wrażenie!). Szczęśliwie, nie musiałem już korzystać z usług pióra i cienkopisu - zastąpiłem je tegesami ze sklepu plastycznego - SakuraMicron005, F-CEccoPigment 0.1, SakuraPigmaBrush (przepisuję nazwy z opakowania, a jak to się w rzeczywistości nazywa niestety nie mam pojęcia). 
 Druga strona okładki. 
 Strona tytułowa (ten rycerz to husarz wedle XVIw. artysty z Francji).
 Na początku każdego z tomów umieściłem korespondujące z zachowaniem obywateli Rzeczpospolitej "powinności królewskie".
 Cliffhanger kończący I tom. Nigdy nie zapomnę, jak wybierając się na ferie wziąłem ze sobą TYLKO pierwszy tom ("bo przecież nie skończę"). Tydzień musiałem się męczyć, żeby zobaczyć co dalej...
 Co prawda Kmicic i Oleńka to postacie fikcyjne, jednak ród Billewiczów jest jak najbardziej prawdziwy. Powyżej skrócone (przeze mnie) drzewo genealogiczne matki Józefa Piłsudskiego.
Wiersz niezastąpionego Jana Lechonia (wewnątrz książki także jego "Jan Kazimierz") oraz tekst Jacka Kaczmarskiego. JK próbował czasami pisać - jak to się mówi - "z dystansem", jednak to właśnie takie dzieła jak "Z XVI-wiecznym..." zapewniły mu miejsce w narodowym panteonie artystów. W "Ogniem..." dodałem jego utwór "Tradycja".
 Trzecia strona okładki. "Oblężenie Torunia przez Szwedów" wedle Dahlbergha. Strasznie się namęczyłem, a efekt niestety mnie nie satysfakcjonuje.


Zdecydowałem się nie kierować przy wyborze tekstów i obrazów ścisłą chronologią, tylko brzmieniem i estetyką. Stąd "Z XVI wiecznym...", której tekst robi porażające wrażenie i o ponad pół wieku wcześniejszy skrzydlaty rycerz, który wrażenie robi mniejsze, lecz stanowi ciekawy przykład ile to zagranyca wiedziała o świecie. Choć z drugiej strony bardzo romantyczna ta wizja.

Trylogia: Ogniem i Mieczem

Z niejaką dumą prezentuję poniżej serię obrazków, które dodałem dla zachęty do jednego z największych osiągnięć rodzimej literatury. Książka w tej wersji stała się częścią prezentu urodzinowego dla P.T. (wszystkiego najlepszego!). Nie są to ilustracje prima sort - zrobiłem co mogłem. Kopiowałem (lecz nie przerysowywałem!) głównie ze źródeł z epoki przy pomocy pióra na naboje atramentowe (zwykły szkolny sprzęt) oraz typowego, kioskowego cienkopisu. To tak na usprawiedliwienie.


 Druga strona okładki.


 Strony tytułowe (dedykację na barokowym tle wyciąłem - personal stuff).
 Polak w oczach włoskich - trochę randomowo.
Sienkiewicz pisał z perspektywy czasu zaborów - choć ku pokrzepieniu serc, historia zaciążyła na klimacie powieści... Na tych słowach powinno się budować wzajemne relacje polsko-ukraińskie.


 Trzecia strona okładki - miejsca mało, a tak dużo rzeczy do zamieszczenia...


Na marginesie: obecni polscy wydawcy powinni sobie przemyśleć - jak to możliwe, że współczesne polskie wydania są zwyczajnie niedopracowane. Technika poszła do przodu, więc powinno być łatwiej o ładnie opracowane dzieła. Poza tym w przypadku samej tylko Trylogii dysponujemy przebogatym materiałem na okładki i ilustracje - zarówno źródłowym, malarstwem realistycznym, jak i bardziej współczesnym JM Szancerem. I to się marnuje. Zresztą sprawa nie dotyczy tylko literatury polskiej - tak samo jest z pozycjami zagranicznymi. Walter Scott, Conan Doyle i dziesiątki innych* posiadają wspaniałą bazę ilustracji związaną z ich dziełami. Tylko czerpać. W wakacje miałem okazję oglądać księgarnię na Litwie - tak blisko, a jakże daleko pod względem jakości wydań.

*Trzeba tu jednak pochlebnie wspomnieć o wydanych niedawno bez szumu przez Zieloną Sowę dziełach Vernego - okładki nie zachęcają, lecz wewnątrz cieszą oczy wspaniałe oryginalne ilustracje!