poniedziałek, 6 sierpnia 2012

"Prometeusz" i iskierka nadziei



Na wezwanie T.R. postanowiłem wysmażyć kilka słów o nowym dziele Ridley'a Scotta. Oj, bardzo bałem się tej produkcji. Co prawda zwykłem podchodzić do oglądanych obrazów dając im carte blanche, ale przecieki na długo przed premierą zakłóciły mój spokój i wzbudziły obawy. Hollywood będzie się znowu bawić w "odkrywanie" nieboskiego pochodzenia ludzkości?  Obcy, tak - ci Obcy! - jako wyhodowana sztucznie broń biologiczna? To nie mogło wypalić. A jednak...

"Prometeusz" nie jest filmem bez wad, jednak jego zalety przebijają się na pierwszy plan. Fabuła, wystarczająco tajemnicza, oplatająca bohaterów. Powrót do klasyki - wyprawa odcięta od wszelkiej pomocy z zewnątrz, badająca mroczne pozostałości nieznanej rasy... Jeśli ktoś jeszcze żałował, że załoga "Nostromo" nie mogła bliżej zbadać swojego niespodziewanego odkrycia i podzielić się tym z widzami, teraz będzie miał okazję zobaczyć parę ciekawych rzeczy pośród dobrze zaprojektowanej scenerii. Nie jest to co prawda tak dobry powrót do retro-estetyki jak można było sądzić po trailerach, ale - podobnie jak w nowym "Starciu Tytanów" - chwała i za to!

Tylko tutaj właśnie pojawia się Problem. Otóż, "Prometeusz" obroniłby się samodzielnie, bez konieczności wpisywania go w uniwersum Obcego. Tymczasem, niestety, wprowadza on do wszechświata Xenomorphów zmiany w ilościach nadprogramowych. Podobnie uczynił nie tak dawno George Lucas z sagą "Gwiezdnych Wojen" i choć Ridley Scott przeprowadza rewolucję w dużo lepszym stylu, niesmak pozostaje. Można by się spodziewać, że najbardziej "oberwie" się Space Jockey'om, którzy teraz stali się "Inżynierami". Tutaj jednak nie jest źle - o tej rasie z filmów wiedzieliśmy bardzo mało - a powiedzmy, że komiksy pomijam. Było więc spore pole manewru, na którym Scott mógł się bawić. Pomysł z przedstawieniem tego, co wcześniej uważaliśmy za "trąbę" Space Jockey'a jako jego skafandra uważam za całkiem ciekawy. W projektach tych istot pozostaje najwięcej ze stylu klasycznych filmów z Obcym. Czymś, co z kolei w uniwersum nie mieści się w żadnym wypadku, jest przedstawiony w filmie "mix gatunkowy". Tak naprawdę (wbrew temu co piszą niektórzy dziennikarze) w filmie nie ujrzeliśmy Obcego ani razu, natomiast mogliśmy podziwiać przedziwny i niepotrzebny miszmasz istot przeradzających sie w coraz to inne monstra. Mówiąc wprost, w Sali z Głową powinny się znajdować jaja Obcych, bądź też kontenery z tymi jajami. Bądź też zarodki jakiegoś pre-aliena, które po połączeniu się z ludźmi zaowocowałyby znanym nam Obcym. Cokolwiek, byle funkcjonującego w ramach świata znanego i rozwijanego od tylu lat przez różnych reżyserów i fandom. Niestety, nas uraczono wijami, które w przedziwny sposób "ten-tegują" z ludźmi, dając w efekcie łańcuch prowadzący przez różne gatunki, w tym i kosmo-ośmiornicę, aż po pseudo-obcego. Czyli zabawa będzie kontynuowana w następnych częściach, bo gigerowskiego projektu nie ujrzeliśmy.

 
Android David - nie taki jak Bishop,
lecz zasługujący na brawa.
Wszystko to może być efektem wprowadzenia do formuły serii zagadnienia "kreacji ludzkości". Sprawa nietypowa, trudna i tak bardzo podatna na pomysły dziwnych głów. Po "Misji na Marsa" i różnych hollywoodzkich ufo-sektach mogliśmy się spodziewać prawdziwej klapy, ideologicznego manifestu, nowej ewangelizacji na miarę środowisk zdegenerowanych. I tutaj... A niech mnie! "Prometeusz" potraktował tak drażliwą kwestię w sposób jak najbardziej godny science-fiction! Nie tylko nie ma tutaj propagandy, ale też wątek poprowadzono "idąc na całość" - z konfrontacją z "bohaterką wierzącą" włącznie. I mowa tu nie o postaci wstawionej w celu prymitywnego kontrastowania "jedynie słusznej wersji" reżysera, jakiejś miernie napisanej rólce fanatyczki, a o zwyczajnej, pełnoprawnej uczestniczce fabuły! Słowem, wątek rozegrany dobrze, wcale niejednoznacznie, ale na pewno zasługujący na uwagę widza. Coś dobrego dzieje się w Hollywood - najpierw antylewacki nowy "Batman", teraz "Prometeusz" bez scjentologii.

Niestety, wady "Prometeusza" nie ograniczają się do wprasowywania go w uniwersum Obcych. Sam film pokazuje bardzo mocne sceny, możliwe, że nawet zbyt ohydne (kolega podobno byłby zwracał na sali kinowej). Mowa tu zwłaszcza o scenie "aborcji ośmiornicy". Akurat ta scena stanowi nieco wulgarne nawiązanie do znanych także z oryginalnego "Obcego" interpretacji kierujących się w stronę "fobii ciążowej". Biorąc pod uwagę fakt, że postać oryginalnego Obcego została zlepiona z różnych fobii współczesnego świata (a te bywają naprawdę dziwne) interpretacja to wcale nie tak oderwana od rzeczywistości. Tutaj jednak znów szczęśliwie - scena ta nie została wykorzystana w żaden sposób jako jakaś zawoalowana pochwała aborcji. Poważne kino to jednak poważne kino.

Natomiast wśród pomysłów, które aż proszą się o rozpisanie na nowo króluje wątek "Shaggy'ego i Scooby'ego", tj. dwóch naukowców, którzy mieli nieszczęście zgubić się w budowli Inżynierów. Najpierw bali się własnego cienia, po to, by gdy zagrożenie przybyło podjąć próbę przytulania go. Mało prawdopodobne. Podobnie późniejsza scena, w której geolog morduje członków załogi "Prometeusza" - ewidentna zrzyna z "Coś" (które nawiasem cenię sobie bardziej niż "Obcego"!) mająca na celu jedynie pozbycie się paru postaci, a nieposiadająca żadnego uzasadnienia w świecie filmu ponad jakąś abstrakcyjną "tajemniczość" dzieł Inżynierów. Bo niby dlaczego geolog, który zginął od wylania kwasu na twarz miał stać się zombie? Podobne nieścisłości niestety się w filmie zdarzają - wystarczy wspomnieć jeszcze początkową scenę, w której widzimy nawiązujące do Inżynierów starożytne malowidła. Tylko skąd ludzie wiedzieli o Inżynierach, skoro ci jedynie wylali prazupę na powierzchnię Ziemi? Niby mogli ludzkość odwiedzać także potem, ale tego z filmu się nie dowiedzieliśmy.

Pomimo tego "Prometeusz" jest filmem, z którym warto się zapoznać. Szczególnie jeśli jest się fanem świata Obcych. Bo nareszcie coś się na obcym podwórku ruszyło.

Mam też nadzieję, że żarty nie okażą się prawdą, i że "Prometeusza II" nie nakręci Cameron. Mając w pamięci "Avatara" można się domyślić, że Inżynierowie znienawidzili ludzkość ze względu na jej nieekologiczne podejście do wszechświata.

Pamiętna scena z "Ósmego pasażera Nostromo". 

P.S. Na sam koniec należy jeszcze wspomnieć o ultymatywnym, największym i najpoważniejszym zarzucie jaki można postawić "Prometeuszowi". Premierę światową miał w maju, premierę polską w lipcu. To ci dopiero postęp, po dziesięciu latach "premier światowych" (od "Ataku Klonów" w 2002r., jak mniemam). 

Bonus: jedna z wcześniejszych (komiksowych)
wersji Space Jockey'ów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz