wtorek, 30 sierpnia 2011

Jak zdobywano Dziki Zachód

Niewykorzystany plakat Struzana
Wakacje dobiegają końca, a wraz z nimi czas letniego kina rozrywkowego. Rzutem na taśmę (w miesiąc po właściwej premierze) na polskie srebrne ekrany wszedł obraz "Kowboje i Obcy". I być może właśnie taki tytuł - z jednej strony dobrze opisujący film, lecz z drugiej kojarzący się z durnymi komedyjkami - sprawił, że średnia ocen widzów w Internecie wynosi jakieś 50%. Zdecydowanie za mało - nietypowy pomysł i jego bardzo dobre wykonanie domagają się więcej.

Idea jaka stoi za "Kowbojami i Obcymi" jest paradoksalnie gruntownie logiczna. W dobie krzyżowania ze sobą gatunków filmowych nie powinno budzić zdziwienia połączenie czasów Dzikiego Zachodu jaki znamy z np. horrorem, jak to miało miejsce w serii "Deadlands". Skoro zaś taki przeszczep się udał, naturalną konsekwencją wydaje się wmieszanie w western elementów science-fiction. Nie stanowi to większego uszczerbku dla zdrowego rozsądku, niż pokazanie kosmitów atakujących Ziemię w realiach współczesnych czy w przyszłości, bo tak naprawdę jedyną różnicę stanowi tu poziom rozwoju technicznego człowieka. Nietypowy pomysł w "KiO" zasługuje sam w sobie na uwagę, natomiast fakt, że został zrealizowany świadomie i konsekwentnie skłania do podwyższenia oceny.

W filmie bowiem Obcy nie są jedynie dostawką do westernowego klimatu, co jak oczekiwali niektórzy, miało widzowi dostarczyć dawki absurdalnego humoru opartego na mieszaniu porządków. Ci Obcy są pełnoprawnym elementem przedstawionego na ekranie świata, traktowani są przez bohaterów tak serio, jak przez ich odpowiedników z dowolnego klasycznego dzieła o inwazji kosmitów. Ba, Obcymi w filmie kierują nawet na wskroś westernowe motywacje. Tuszę, iż nie będzie to zbyt dużym spoilerem, lecz nie sposób nie docenić zmyślności twórców, którzy ze zrozumieniem gatunku western kazali swym stworom poszukiwać na Ziemi złota! Kto chce, niech się śmieje  - surowiec jak każdy inny. Może gdzieś tam wśród gwiazd jakaś forma życia zaśmiewa się z historyjek o kosmitach przetrząsających glebę w poszukiwaniu przeprasowanych na dziesiątą stronę szczątków zwierzęcych i roślinnych? Coś mi się widzi, że śmiechy w kinie brały się z niedostrzeżenia treści i niedocenienia form ich okrywających, jakimi z kolei scenarzyści w twórczy sposób umieli się bawić obcując z klasycznymi wyobrażeniami historii westernowych. Słowem, nie taki Obcy obcy jak się kowbojom wydawało.

Kowboje natomiast to przede wszystkim gwiezdne trio: Daniel "James Bond" Craig, Harrison "Indiana" Ford i Olivia "Trzynastka od House'a" Wilde. Widzom idącym na film z takim zestawieniem powinna zapalić się lampka informująca, że wbrew oczekiwaniom nie dostaną się na filmidło pokroju "Strasznego Filmu". Oszczędziłoby to nieporozumień i przerzedziło atmosferę na sali kinowej. Do pracy aktorów nie można się przyczepić - zresztą wszyscy znamy ich z innych produkcji i wiemy, że nie są to ludzie wzięci z ulicy, a mający dobrą formę sceniczną. Mamy więc akcję i bohaterów nie w ciemię bitych - Craiga, który z gracją rewolwerowca korzysta z kosmicznego dzyngla na swym przedramieniu, Forda w roli wojskowego po przejściach i tajemniczą pannę Wilde stojących naprzeciw istot o znacznie większym potencjale technicznym - tak, to kolejny ukłon wobec stylu western - jakby rozszerzona perspektywa historycznych starć Anglosasów z Indianami. Motyw wojen amerykańsko-indiańskich jest też w filmie obecny, na szczęście bez cukierkowego podziału na dobrych dzikusów i złych żołnierzy. Parę ciekawych dialogów na ten temat przewinęło się w filmie i dobrze by było, gdyby dotarły one do uszu Sz.P. Camerona od "Avatara". 

Ci Panowie nie grają w byle czym.
Czas natomiast poruszyć wady filmu. Największą i najbardziej kolącą raną z jaką miałem do czynienia przez jakieś 3/4 seansu byli inni widzowie. To była prawdziwa droga przez mękę, gdyż większość ludzi (choć szczęśliwie nie wszyscy) - zdawało się - pomyliła sale w kinie i zamiast na obrazek dostosowany do swojego poziomu trafiła na ten film. Ten charakterystyczny prymitywny rodzaj śmiechu, brzmiący zupełnie nie wtedy gdy powinien. I nie jest to nawet tak modne szyderstwo odzywające się w momentach podniosłych. Śmiech rozlegał się nie wiedzieć czemu np. w scenach z udziałem Indian, gdy widzieliśmy ich we właściwych im strojach, posługujących się własnym językiem itp. Może jestem zbyt drętwy i niedzisiejszy, ale za Chiny nie widziałem w tych momentach komizmu. Wspomniałem, że choć tytuł może sugerować co innego, "KiO" komedyjką nie są. Bliżej im do kina Nowej Przygody spod znaku "Indiany Jonesa" (Harrison Ford nie bez powodu zgodził się na angaż w filmie...). Widz będzie świadkiem pościgów, strzelanin i rzucanych przez ramię sarkastycznych uwag. I - uwaga! - brak tu "humoru" na poziomie "siusiu-kupa-dupa" tak ostatnio często nieszczęśliwie widzianego w mających dostarczać rozrywki historiach. To kolejny duży plus! 

Podsumowując, film "Kowboje i Obcy" polecam każdemu, kto ceni sobie western, nie boi się oglądać gatunkowego miksu, ma w pamięci przygody czasów "Indiany Jonesa" i sentyment dla choć jednego członka ww. trio. Choć film pojawił się jako obraz wakacyjny, coś mówi mi, że oglądnę go jeszcze w innej aurze roku, gdy trafi na półki sklepowe.

P.S. Nareszcie nasi wybrali dla filmu dobry plakat (bo tego od Struzana Amerykanie nie zatwierdzili)!

1 komentarz:

  1. Bardzo dobra recenzja. Na film i tak się wybierałem (wiadomo, Indy i Bond), ale teraz jeszcze chętniej go zobaczę.
    Do usłyszenia!

    OdpowiedzUsuń