Słownik zaliczony.
Hasło: "retrybucja". Status: nie znaleziono. Wdrażam protokół
internetowy. Wikipedia: odnaleziono. Znaczenie: sprawiedliwa kara. Status:
jestem odrobinę mądrzejszy ( i ty też - o ile nie sam wcześniej nie
sprawdziłeś).
Filmy z serii "Resident Evil" to jest coś. Milla
Jovovich, zombie, takie klimaty. Było bardzo fajnie. Jedynka, dwójka, trójka,
czwórka... Nawet jeśli ktoś się oburzał nad mniemaną "durnotom" tu i ówdzie - wszystko to było wpisane w
formułę filmów. I tak świetnie działało! Inna ważna rzecz - ruchome obrazki z
"Residenta" nie poszły drogą gier z tejże serii, które (choć zawsze
grywalne) poczęły uskuteczniać najdebilniejsze z debilnych konceptów, odchodząc
niestety od tego, co w cyklu najlepsze - tj. klasycznych, snujących się żywych
trupów i Wielkiej Złej Korporacji Umbrella. Kiedy w grach pojawiły się
"pasożyty Las Plagas", twórcy filmu po prostu przenieśli akcję do Las
Vegas. I jest to najbardziej trafny komentarz do poczynań gierorobów. A teraz -
jak mawia Papcio Chmiel: "WTEM!"...
Krótko: wszystkie chore pomysły z gier znalazły swoje
miejsce w najnowszym filmie pt. "Resident Evil: Retrybucja". Wsadzono
je do tajnego laboratorium Umbrelli na Kamczatce - dosłownie i w przenośni na
końcu świata. Las Plagas (tu w sowieckich
kostiumach!). Fioletowa Power Ranger Jill Valentine z jej pajączkiem na piersiach
(nieszczere gratulacje za wiernie odtworzony dyskotekowy kostium z growego
RE5!). Umbrella to też już coś innego. Jednocześnie pozbyto się klasycznych
trupich wolnochodów, zastępując je biegającymi zombie. C'est horrible! Zawsze ceniłem sobie dobre romerowskie zombie -
"biegacze" udają się twórcom dużo rzadziej. Wyjątkiem jest tu np.
remake "Świtu żywych trupów" autorstwa Snydera... I co? I w nowym RE
mamy scenę tak mocno nawiązującą do tegoż dzieła, że właściwie przyklejoną do jego
pleców. W sumie nie jest to problem - scena pojawienia się zombie na
przedmieściach jest całkiem udana. Ale szybko się kończy.
Cały film składa się z kilkunastu scen strzelanin wielce
luźno połączonych nitką szczątkowej linii głównej - Alice musi się wydostać z
bazy wroga. Wbrew cynikom nie jest to opis typowego kina akcji. Nawet jeśli
ktoś nie przepada (lub snobuje się na takiego) za kinem
"zabili-go-i-uciekł", powinien wiedzieć, że w każdym gatunku są filmy
realizujące swoją formułę dobrze lub źle. Akurat nowy RE ogląda się - w
przeciwieństwie do czterech poprzednich - źle. Już "prolog" w postaci
puszczonego "od tyłu" epilogu poprzedniej części to zwyczajnie
teledyskowy montaż i puste efekciarstwo. Przez "puste" rozumiem tu
"bezsensowne", czyli nie służące niczemu, nawet podziwianiu tejże
kanonady. W filmie akcji nie wystarczy po prostu postawić naprzeciwko siebie dwóch
lub więcej stron i kazać im strzelać.
Kolejny problem - aktorzy. Przenieśmy się w czasie i
przestrzeni do grodzkiego Składu Tanich Książek. Pracują tam ludzie
wykształceni, prowadzący często naprawdę ciekawe rozmowy (głośne i wyraźne -
nie żebym podsłuchiwał). Pamiętam jak dwóch gości dyskutowało tam o Milli
Jovovich właśnie. Że fajnie strzela sobie w "Resident Evil". Ale
jeden z nich dodał, że przecież to nie jest aktorka jeno od takich ról - że wystarczy wspomnieć
"Joannę d'Arc" z nią w roli
głównej (ostatnio trudno dostępny film). I rzeczywiście! Zawsze lubiłem Millę
J. i wiedziałem, że co jak co, ale swoje odegrać potrafi. Szkoda tylko, że w
nowym RE zdolności aktorskie jej, jak i Michelle Rodriguez i paru innych znanych
stąd i stamtąd, smutnie kontrastują z tym, co pokazują nam np. Sienna Guillory (Jill Valentine), Johan
Urb (Leon S. Kennedy) czy Bingbing Li (Ada Wong). Nawiasem: Ady Wong też
nie było we wcześniejszych częściach filmu. Nie znaliśmy dobra jej
nieobecności, póki nam go nie odebrano.
Cóż więc pozostaje? Nadzieja, której sztandarem łopoce Albert "Johnny Bravo" Wesker. Powstrzymując się od spoilerów powiem
tylko, że Wesker pojawia się na samym końcu filmu, zwiastując nam naprawdę
widowiskową "ostateczną rozgrywkę". Oby udało się ją nakręcić. I oby
była lepsza niż to, co właśnie zobaczyłem.
Podsumowując: "Resident Evil: Retrybucja" to film
łącznikowy pomiędzy poszczególnymi częściami. Dodatkowo niezbyt dobry - polecić
go można tylko fanom, a i to raczej po uprzednim zastanowieniu. W każdym razie
czekam na następną część. W przypadku gier z "Residenta" kolejny
epizod ma być powrotem do sprawdzonej klasyki. A jak będzie w kinie?
P.S. Film był tylko w 3D. Nie lubię płacić dodatkowo za coś czego wcale nie chcę. Następnym razem, gdy coś będzie tylko w "cudownym trójwymiarze" to chyba poczekam z rok, aż wejdzie do telewizora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz