Przyjdzie nam jeszcze mierzyć ilość Vimesa w Vimesie. |
Przez lata człowiek wyrobił w sobie nawyk "nowy
Pratchett = kupuję". Niestety, przyjdzie mi zrezygnować z uświęconej
tradycji. Bowiem "Niuch", najnowsza powieść ze Świata Dysku, skłania
do myślenia. Nawet nie tyle nad książką jako taką, ale nad samą twórczością
autora.
"Niuch" jest opowieścią, którą można sobie spokojnie
darować. Nawet pomimo umieszczenia jej w cenionym cyklu Świata Dysku. Nawet
pomimo tego, że jej akcja kręci się wokół powszechnie cenionej postaci, jaką
jest kapitan Vimes. Wszystko to są zaledwie dodatki, które niestety nie ratują
średniej historii o rasistowskim traktowaniu goblinów (kolejny "add-on" do obrazu Dysku). I tragicznie niskiego poziomu humoru. Parę lat temu pewien
mądry człowiek w przypływie goryczy narzekał, że "Świat Dysku to śmianie
się z pierdzenia w skórzane portki". W owym czasie oburzony zacząłem
gorąco zaprzeczać. Teraz nie mógłbym już podjąć się podobnej obrony. Lwia część
"elementów komicznych" w najnowszym dziele Pratchetta polega na
wymienianiu coraz to nowych rodzajów odchodów i form aktywności z nimi związanych. Fekalia chorobliwie fascynują też małego
synka Vimesa (co stanowi wielką krzywdę narracyjną wobec tej postaci). Takie
hobby. Maluch raczy się też lekturą książek dla dzieci autorstwa "pani od
kupek", które (na nieszczęście) wydawane są też na naszej planecie. Już
tego typu komizm całkowicie dyskredytowałby dowolną książkę, tutaj jednak mamy
do czynienia z dziełem nie byle kogo, a samego Terry'ego Pratchetta. Tylko czy
to argument na korzyść czy niekorzyść "Niucha"? Również kierunek
rozwoju innych dyskowych postaci jest dyskusyjny. Biedni Colon i Nobby.
Zredukowani do bycia ilustracją miernego morału. Nawet Willikins nie pasuje.
Dalece zbyt bezpośredni jak na "dżentelmena dżentelmena"...
Nie jest tajemnicą, że Świat Dysku nie jest już serią tej
klasy co dawniej. Patrząc na biblioteczkę można wysnuć teorię, że mniej więcej
od "Straży Nocnej" włącznie postępuje wyraźny upadek cyklu. Skądinąd
cezura ta pokrywa się ze zmianą ilustratora. Oczywiście, raczej nie miała ona
wpływu na jakość twórczości Pratchetta, ale takie czytelne wizualnie
rozgraniczenie wydaje się całkiem sensowne, no a poza tym efektowne. I jeśli
się przyjmie to da w kość twórcom mądrości "nie oceniaj książki po
okładce". Jeśli miałbym rozbudowywać ten podział, dodałbym, że ostatnią w
pełni udaną powieścią z ŚD były "Ciekawe czasy". Kilka książek
następujących po nich nie było złymi, o nie - ale też nie były one całkiem
przednie. A potem...
Ostatnimi laty Pratchett przestał tworzyć Świat Dysku.
Zaczął go meblować. Co gorsza, meblować całkowicie wedle swoich gustów i
przekonań. Wydaje się, że twórca chce pozostawić po sobie nie idealne dzieło,
lecz idealny porządek w dziele. Stąd rozwijający się wątek
"tycoonowy" w dyskowych podseriach. Przykładem tego typu historii, w
której dane "przedsiębiorstwo" jest prowadzone przez autora prosto do
sukcesu była już Straż Miejska - sam więc szkielet opowieści nie jest zły.
Uśmiech losu do Straży i jej niebagatelnych bohaterów można zrozumieć, czemu
jednak czytelnik musi oglądać ten sam model kopiowany po wielokroć? W coraz
gorszej oprawie? I to jedynie w celu wprowadzenia "postępu" (we współczesnym rozumieniu) do różnych sfer Świata Dysku. To przecież literatura, a nie piaskownica! Tymczasem Pratchett używa tego schematu w celu wyposażenia Dysku w
niepotrzebne nowinki o charakterze dekoracyjnym bądź nachalnie moralizatorskim (propagandowym?). Tak zamontowano w nim Bank, Pocztę, a w sumie także i
sekary. A nawet przedziwne modyfikacje obyczajowe. Dawniej Dysk był kolorowym
(dosłownie) miejscem, w którym "czarni i biali żyli w zgodzie, i razem
mordowali zielonych". Teraz, zdaje się, Pratchett uznał, że czytelnicy nie
pojmą, że rasizm "w prawdziwym życiu" jest zły, jeśli im tego nie
wyłoży w brutalny i bezpośredni sposób w historiach umiejscowionych w płaskim
świecie. Którego płaskość nabiera przez to naprawdę smutnego znaczenia.